+6
2getThere 1 czerwca 2016 20:59
Yerevan, Goris, Khndzoresk, trekking Tatev-Harżis

W Armenii spędziliśmy 5 dni (przedłużony weekend majowy). Niewiele, ale wystarczająco, aby naładować baterię i wrócić z głową pełną przygód i wspomnień. Plan po przylocie był prosty. Jak najszybciej wydostać się ze stolicy i jechać na południe kraju. Ponieważ samolot przylatuje o 4 rano, jedyną opcją wydostania się z lotniska jest taksówka. Po wyjściu z terminalu należy skręcić w prawo i kierować się na parking, gdzie na pewno spotkacie mieszkańców świadczących nieoficjalne usługi taksówkarskie. Trzeba się twardo targować. Z tego samego parkingu odjeżdżają busy do Erywania. Są tanie – 200AMD. Niestety zaczynają kursować dopiero ok. godz. 8.00. Skorzystaliśmy w drodze powrotnej– bus nr 18.

Do Goris chcieliśmy dojechać marszrutką (z dworca Kilikia). Niestety nie zostaliśmy do niej wpuszczeni ze względu na rzekomy brak miejsc. Dobrze zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że chodziło o zmuszenie nas turystów do skorzystania z taksówki. „Biznesmeni” jakby spadli z nieba i od razu pojawili się pod busem. Już chcieliśmy kierować się na wylotówkę w celu złapania stopa, gdy pojawiła się para Polaków. We czwórkę raźniej i… taniej. Udało się znaleźć prywatny transport w dobrej cenie. W drodze do Goris nie mogliśmy oderwać nosów od szyby. Armeńskie krajobrazy nas zachwyciły. Dziury na drodze i brawurowa jazda nie były w stanie zepsuć naszej radości.


Uliczki Goris

Miasteczko Goris zdecydowaliśmy się odwiedzić ze względu na znajdujące się w pobliżu skalne formacje. Z ciekawostek mieszkańcy do tej pory korzystają z jaskiń, przetrzymując w nich zboże, zwierzęta czy maszyny. Całe popołudnie spędziliśmy na wędrowaniu pomiędzy tymi imponującymi skałami.











W okolice Khndzoresk udaliśmy się, żeby zobaczyć kolejne skalne miasto z prowadzącą do niego stalową kładką. I tym razem nie obyło się bez przygód z taksówkami. Wiedzieliśmy mniej więcej skąd miała odjechać marszrutka w interesującym nas kierunku. Gdy byliśmy na miejscu od razu pojawiło się stado panów wykrzykujących: „Gdie wam nada? Do Khndzoresk marszrutka niet!”. Może i nie byłoby w tym nic dziwnego i denerwującego, gdyby nie fakt, że bus stał dosłownie 20m od nas. Lekko zirytowani udaliśmy się na przystanek. Gdy już siedzieliśmy wygodnie w środku, kierowca wraz z taksówkarzem próbowali nas przekonać, że do Khndzoresk nie dojedziemy. Na szczęście wybronili nas współpasażerowie, którzy przecież dobrze wiedzieli, w jakim kierunku jadą i zgodnie stwierdzili, że to żaden problem wysadzić nas na skrzyżowaniu. Byliśmy trochę zmęczeni próbami naciągania. Jednak od tego momentu było już tylko lepiej. Pierwszy złapany stop w drodze powrotnej i od razu wspomnienie do końca życia. Rozklekotana Łada bez tylnich siedzeń. Siedzieliśmy we dwójkę na przednim siedzeniu, a żeby było zabawniej przestały działać wycieraczki. Lało jak z cebra, mgła i widoczność siegająca 10m. Żeby cokolwiek widzieć jechaliśmy z otwartymi bocznymi szybami. Nasze życia były w rękach przypadkowo poznanego kierowcy.




Muzeum motoryzacji za free






Chinkali, 200-300AMD/szt.

Do Tatev wyruszyliśmy zaraz po śniadaniu. Łapanie stopa szło nam kiepsko. Mieliśmy za swoje. Zamiast skierować się na główną trasę, wybraliśmy lokalną drogę prowadzącą bezpośrednio do Tatev. Minęło nas dosłownie kilka samochodów, stopa złapaliśmy po 3 godzinach parcia przed siebie. Udało się w ostatnim momencie przed oberwaniem chmury. Zły początek wynagrodziło nam słońce, które postanowiło rozpędzić chmury i pokazać piękną okolicę choć przez chwilę. Pogoda poprawiła się tylko na godzinę, jakby specjalnie dla nas.


Monastyr Tatev




Chaczkary





Po nocy spędzonej w domu u rodziny czekał na nas szlak Tatev-Harżis. Trasa została oznakowana w 2012 roku w ramach realizowanej przez Ambasadę RP w Erywaniu polskiej pomocy rozwojowej dla Armenii. 13 km wędrówki, która powinna nam zająć jakieś 5-6h. Błagam, nie popełnijcie naszego błędu i nie zgubcie szlaku po godzinie marszu. Przepiękne krajobrazy i górskie powietrze chyba zamknęło nam dopływ krwi do mózgu, bo tak sobie maszerowaliśmy dobrą godzinę. Że coś jest nie tak zorientowaliśmy się na przełęczy. Nie chcieliśmy wracać na szlak i tracić czasu, zdecydowaliśmy się zejść w dolinę własną trasą. Niestety nie skończyło się to dobrze. W pewnym momencie ścieżka się urwała, a raczej zamieniła w rwący strumyk, dookoła krzaki nie do przejścia. Podjęliśmy próbę ale uwierzcie, że nie mieliśmy innego wyjścia jak się wrócić. Bolało. I w głowie i nogach. Znowu musieliśmy się wdrapać na przełęcz, z której dopiero zeszliśmy. A potem jeszcze godzinę drogi powrotnej do szlaku. Humory jednak nam dopisywały. Pogoda się poprawiała a widoki zapierały dech w piersiach. W dolinie spotkaliśmy pasterzy, którzy postanowili nas nieco ugościć. Z wąwozu do Harżis wspinaliśmy się więc z pełnymi brzuchami i w całkiem dobrym humorze. Do wsi dotarliśmy już po zmierzchu. I tak o to szlak 6-godzinny zrobiliśmy w godzin 10. Znaki nie uwzględniają, że turysta to ciamajda i szlak zgubi, oraz szczerej gościnności napotkanych pasterzy.


Początek szlaku


W oddali po drugiej stronie wąwozu - wieś Harżis, punkt końcowy trasy




Oznaczenie szlaku Tatev-Harżis




Devil's Bridge w dolinie


U pasterzy w gościnie






Stare Harżis. Wieś została przeniesiona po trzęsieniu ziemi na płaskowyż

W Harżis przenocowała nas przesympatyczna rodzina. Na stół powędrowały lokalne przysmaki, wszystko własnej roboty: sery, masło, ziemniaki prosto z pieca, kiszonki, lawasz, przetwory, miód i obowiązkowo macun. Do tego domowa wódka owocowa.Drogę powrotną do stolicy chcieliśmy pokonać stopem. Do głównej trasy mieliśmy jakieś 5km marszu. W połowie trasy zatrzymał się samochód, którego kierowca dzień wcześniej mijał nas w górach. Chłopaki jechali do miasta, w pobliżu którego znajduje się Zorac Karer. Jak dla nas bomba. Wyskoczyliśmy na trasie, żeby zobaczyć kamienną atrakcję. W samej stolicy spędziliśmy tylko kilka godzin. Erywań za dnia wydaje się być przyjazny, tętni życiem. Miasto zatarło złe wrażenie z poranku sprzed kilku dni. Zachodzące słońce rozpędziło chmury, dzięki czemu mogliśmy podziwiać Ararat. Jakby na pożegnanie symbol Armenii postanowił zaprezentować się w pełnej krasie.




Zorac Karer - armeńskie Stonehenge

Wyjazd do Armenii na długo pozostanie nam w pamięci. Zapamiętamy zapach świeżych ziół, wszechobecnej kolendry, smak macunu i najlepszego wina własnej roboty, jakie piliśmy. Nieraz powspominamy szaloną jazdę samochodem po dziurawych jak ser drogach. Będziemy tęsknić za cudowną naturą, napotkanymi ludźmi i chwilami spędzonymi na armeńskiej prowincji. I będziemy namawiali wszystkich, aby odwiedzili ten kraj.
TSTESUTYUN ARMENIA!

Filmowa część:
&feature=youtu.be

Koszty (1000AMD = ok. 8zł):
1. Samolot Warszawa-Erywań ok. 700zł/os.
2. Noclegi (160zł/os.):
- 2 noce w Goris: hotel Vivas 5000AMD/os. Nocleg ze śniadaniem. Rezerwacja przez booking.com
-nocleg u rodziny w Tatev ze śniadaniem 5000AMD/os., w Harżis 5000AMD/os. ze śniadaniem i kolacją
- 1 noc na lotnisku ze względu na samolot o 4.30 rano.
3. Dojazdy (80zł/os.):
- taksówka z lotniska do Erywania 2000AMD/os.
- współdzielona taksówka Erywań -Goris 4500 AMD/os.
- marszrutka Goris-Khndzoresk 500AMD/os.
- marszrutka złapana na trasie, Sisian-Erywań 2500AMD/os.
- marszrutka Erywań - lotnisko 200AMD/os.
- bilet miejski 100AMD/os.
4. Przykładowe ceny jedzenia:
- mięso kebab (mielone) z grilla 700-800AMD, baranina z grilla 2500AMD, ziemniaki z grilla 800AMD, sałatka 800AMD. Porcje solidne, my zamawialiśmy jedną na dwójkę.
- piwo w knajpie w Erywaniu 800AMD, na prowincji 400-600AMD, domowe wino od 400AMD
- pączek armeński 50AMD, buły z farszem 100-400AMD
- butelka coli 350AMD
Suma: 1050zł/os.

Dodaj Komentarz